Góry tylko wtedy mają sens, gdy jest w nich człowiek ze swoimi uczuciami, przeżywający klęski i zwycięstwa.
I wtedy, gdy coś z tych przeżyć zabiera ze sobą w doliny...
Andrzej Zawada
Tegoroczny wyjazd majówkowy był jednym z tych, z których część przeżyć zabiera się z sobą do codziennego życia. To był bardzo dobry wyjazd.
Dzień I – 14 km
Dość spontaniczny atak na Beskid Żywiecki rozpoczął się z Rycerki Górnej. To tam zostawiliśmy samochód i ruszyliśmy w stronę Przełęczy Przegibek (1000 m n.p.m.) – swoją drogą, urocza nazwa . To tam mieliśmy zarezerwowany pokój w schronisku. Moja kondycja jest obecnie na poziomie gorszym niż zły, więc to krótkie podejście sprawiło, że w mojej głowie ciągle brzmiało pytanie: "Co ja tutaj robię?!". Co prawda widoczki rekompensowały moje męczarnie, ale nie umiem opisać ulgi, jaką poczułam na widok schroniska*. A gdy zobaczyłam siedzących przy stolikach ludzi, pijących zimne piwko...
Kapliczka nieopodal schroniska
Nie było mi jednak dane wypicie choć łyka piwa, bo po przepakowaniu plecaków i krótkim odpoczynku ruszyliśmy w dalszą drogę. Naszym celem była Wielka Rycerzowa – Rycierowa Hora (1226 m n.p.m.). Zdecydowaliśmy się na wejście czerwonym szlakiem i był to dobry wybór. Po niedługiej wędrówce mogliśmy już zobaczyć zarys Tatr.
A jeszcze kawałek dalej czekała już na nas Wielka Rycerzowa. Szczyt tej góry jest zalesiony, więc widoki nie są oszałamiające. Ale nieco dalej, w drodze do schroniska na Hali Rycerzowej krajobrazy już zachwycają.
Na szczęście moje mięśnie zaczęły mnie trochę słuchać i nie było to dla mnie już tak mordercze przeżycie, jak wejście do schroniska na Przegibku.
Do schroniska na Przegibku wróciliśmy szlakiem niebieskim. I było to zejście po krawędzi Tzn. ścieżka niemal cały czas biegła wzdłuż brzegu stoku. Po drodze co kilka chwil mijali nas biegacze górscy. Brawo oni!
Dzień II – 16 km
Prognoza pogoda, którą sprawdzałam tuż przed wyjściem ze schroniska, przepowiadała całodniowy deszcz. Nie była to wymarzona pogoda na górskie wędrówki, no ale cóż. Na szczęście prognozy się pomyliły i deszcz ledwo pokropił. Resztę dnia prażyliśmy się w słońcu.
Droga na Wielką Raczę była piękna. Zielona, wśród drzew, pachnąca lasem – taka, jak lubię najbardziej. Ale droga ta była taka, o jakiej mówi cytat rozpoczynający tę notkę. Miała góry i doliny, wzloty i upadki – jak życie. Podczas tej drogi w mojej głowie kłębiło się całe zbiorowisko przeróżnych myśli, trochę z sobą walczyłam, poczułam się zresetowana. Widoki, które ukazywały się moim oczom na niemal każdym zakrętem zapawały mnie bezgraniczną radością. A gdy wreszcie udało się zdobyć szczyt Wielkiej Raczy (1236 m n.p.m.), było super. Cudownie tak siedzieć w słońcu, delektować się pięknem górskiej przyrody.
Uwaga, tu lata Kamil Stoch!
Na Wielkiej Raczy znajduje się wybudowana wspólnie przez Polaków i Słowaków platforma, z której rozciąga się widok na góry w 360 stopniach.
Zejście z Wielkiej Raczy do Rycerki Górnej zajęło nam ok. godzinę. Jest to droga po równi pochyłej, cały czas w dół, więc cały czas się niemal biegnie. W Rycerce czekał na nas górski strumyczek, który aż prosił o to, by wymoczyć w nim nogi.
Jak będziemy mieć dużo pieniędzy, to sobie kupimy taki wehikuł
Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze przy Jeziorze Żywieckim, które wywołało we mnie iście mistyczne myśli.
Wiem, że ani Wielka Rycerzowa, ani Wielka Racza to nie Kilimandżaro. Ale to nie o to chodzi. Chyba ważne, na ile człowiek pokonuje swoje możliwości i ograniczenia. Chyba chodzi o walkę z samym sobą.
Skończę tę notkę w tym miejscu, bo zaczyna mi się za dużo filozofii wkradać.
* Oczywiście, że te podejścia nie były takie straszne. Ja po prostu lubię sobie ponarzekać