
Do stolicy Szkocji dotarliśmy autokarem linii National Express. Bilety zamówiliśmy kilka dni wcześniej, zapłaciliśmy za nie w sumie 64 funty w obie strony. Do Edynburga dotarliśmy przed 7 rano. Niestety, nie mieliśmy zbyt wiele czasu na zwiedzenie miasta, ponieważ powrót zaplanowaliśmy tego samego dnia wieczorem. Z dworca odebrał nas A., mój kolega z technikum. Nie widziałam go ponad sześć lat, więc trochę obawiałam się tego spotkania. Jednak, ja się okazało, niepotrzebnie. A. wprowadził nas trochę w klimat Edynburga, opowiedział o miejscach wartych zobaczenia i... wspomniał o tym, jak w technikum pogryzłam jego prawo jazdy.

 

 


 
 
 

 


Przy rezydencji królowej rozpoczyna się The Royal Mile. Jest to główny trakt starówki, ciągnący się od Palace Of Holyroodhouse aż do Edinburgh Castle. The Royal Mile składa się z czterech ulic: Canongate, Hight Street, Lawnmarket oraz Castle Hill. I właśnie tym traktem ruszyliśmy w stronę zamku, mijając po drodze kramy, sklepy i sklepiki z pamiątkami w szkocką kratę.


 
 
 

 

 
Idąc  dalej The Royal Mile doszliśmy do Museum Of Childhood, Muzeum  Dzieciństwa. Jednak Mateusz –przeciwnik muzeów niezwiązanych z piłką  nożną – tak mnie poganiał, że nie miałam szansy obejrzenia wszystkich  eksponatów. Zdążyłam tylko zobaczyć prototyp scrabble, teatrzyk  kukiełkowy Punch and Judy, drewniane łódki, kilka lalek i już zostałam  wyciągnięta spowrotem na Royal Mile.

 
 
 Idąc  spacerkiem szybko doszliśmy do Edinburgh Castle - jednej z najstarszych  fortec w Wielkiej Brytanii. Znajdująca się tam kaplica św. Małgorzaty,  pochodząca z XII wieku, jest obecnie najstarszym budynkiem w stolicy  Szkocji.  Ciekawostką jest fakt, że zamek w Edynburgu jako jeden z  nielicznych twierdz posiada własny garnizon wojskowy. Jednak używany  jest on jedynie podczas ceremonii państwowych. Czas nie pozwolił nam na  zwiedzenie Edinburgh Castle, więc zrobiłam jedynie kilka fotek z  zewnątrz i poszliśmy dalej.



 
 Mimo,  iż nigdy nie byłam fanką Harrego Pottera, to z przyjemnością  odwiedziłam miejsce jego "narodzin". Jest to restauracja The Elephant  House, w której Joanne K. Rowling wymyśliła Harrego, Rona, Hermionę.  Miałam ochotę na zjedzenie obiadu w Domu Słonia, jednak na miejscu  zastaliśmy zajęte stoliki i dłuuugą kolejkę rezerwowych. Obeszliśmy się  więc smakiem i poszliśmy odwiedzić pomnik Greyfriars Bobby. To  uwieczniony piesek, wiernie czekający na swego zmarłego pana. Oczywiście  się nie doczekał. Niestety...



 
 Miejscem, które można bezpłatnie  zwiedzić jest Scottish National Gallery. Skorzystaliśmy z tej  możliwości i przez długie chwile oglądaliśmy płótna takich malarzy jak  El Greco, Tycjan, Vermeer. Nie mogłam oderwać oczu od obrazu Williama  Fergusona Six butterflies and a moth on a rose branch. Piękny.
 Chodzenie  po Galerii nieco nas zmęczyło i wygłodziło, dlatego od razu po wyjściu  skierowaliśmy się na polecaną przez A. Rose Street. To ulica, na której  znajdują się liczne kawiarnie, puby i restauracje. A wśród nich Dirty  Dick's. Przechodząc obok, zastanawiałam się, czy z taką nazwą knajpa ta  ma w ogóle klientów. Chociaż, skoro istnieje od 1859 roku, to chyba  tak... W każdym razie my postanowiliśmy poszukać innego miejsca na  posiłek. Naszym celem było spróbowanie tradycyjnych szkockich potraw,  dlatego zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie podawali huggies. Mat zjadł  kilka kęsów i, stwierdzając, że ma smak podobny do kaszanki której nie  lubi, odstawił miseczkę na bok. Ja nie skusiłam się w ogóle. Zjadłam  natomiast pieczonego ziemniaka, który również uznawany jest za specjał.  No i, oczywiście jak na wizytę w Szkocji przystało, napiliśmy się  tradycyjnej whisky. Szamając szkockie przysmaki, oglądaliśmy ważny dla  Mateusza mecz, w którym Real Madryt pokonał FC Barcelonę.


 

 
 Po  naszej obiadokolacji wybraliśmy się na pożegnalny spacer po Edynburgu. Z  centrum miasta po raz ostatni zerknęliśmy na zanurzone w zachodzącym  słońcu Arthur's Seat, Edinburgh Castle, Saint Giles Cathedral, i  ruszyliśmy w stronę dworca. Czekając na National Express przypomniałam  sobie przysłowie szkockie, które było myślą przewodnią mojego referatu o  tym kraju. Brzmiało mniej-więcej tak: Jeżeli nie podoba ci się pogoda w  Szkocji, poczekaj minutkę. Wyjeżdżając z uroczego Edynburga cieszyliśmy  się, że tego dnia przysłowie to nie było aktualne i cały czas grzało  nam słońce.

