Natura jest zawsze mądrzejsza od ludzkich pomysłów.
~ Antoni Kępiński
Gdy tylko w naszym życiu pojawiła się wizja wylotu do USA, Gran Canyon stał się miejscem, które koniecznie chciałam zobaczyć. Dzisiaj z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że jest on cudem natury, który zapiera dech w piersi. W najmniejszym stopniu nie poczułam się rozczarowana tym, co zobaczyłam. Już pierwsze zerknięcie na tę przeogromną dziurę w ziemi robi takie wrażenie, że aż brak słów.
Ale zacznijmy od początku. Po przylocie z Nowego Jorku do Las Vegas udaliśmy się do wypożyczalni "Alamo", gdzie mieliśmy zarezerwowany samochód. Spośród kilku pojazdów do wyboru, zdecydowaliśmy się na czarną Toyotę Corollę. Nocleg mieliśmy nieopodal lotniska – w motelu, który był dosłownie "wyjęty" z amerykańskich filmów akcji
Ale zacznijmy od początku. Po przylocie z Nowego Jorku do Las Vegas udaliśmy się do wypożyczalni "Alamo", gdzie mieliśmy zarezerwowany samochód. Spośród kilku pojazdów do wyboru, zdecydowaliśmy się na czarną Toyotę Corollę. Nocleg mieliśmy nieopodal lotniska – w motelu, który był dosłownie "wyjęty" z amerykańskich filmów akcji
Do miasteczka Grand Canyon mieliśmy około 4 godziny jazdy, więc wyruszyliśmy z samego rana. Możliwość prowadzenia samochodu na amerykańskiej ziemi wywoływał u Mateusza sporą frajdę. Jechaliśmy przez pustynię, a z każdej strony otaczały nas góry. W miejscowości Williams zjechaliśmy na Route 66, najbardziej popularną drogę w USA.
Po godzinie 12 byliśmy już na miejscu. Przy wjeździe do Parku Narodowego Wielkiego Kanionu trzeba wnieść opłatę w wysokości 30$ (za samochód osobowy). Taki bilet pozwala na odwiedzania parku przez 7 dni.
WIELKI KANION
Kanion jest dłuższy niż granica morska Polski, jest szeroki na 29 km i głęboki na 2 km! 17 milionów lat temu Kolorado River zaczęła robić wyżłobienia w skałach mających nawet po dwa miliardy lat. To jest jakiś kosmos; wyobrażacie sobie chodzić po skałach, po których kiedyś chodziły dinozaury? Generalnie mam słabą wyobraźnię przestrzenną i po prostu nie mieści mi się to w głowie: jak jedna rzeka może spowodować taki chaos?
Zdecydowaliśmy się zobaczyć Wielki Kanion od jego południowej strony (jak zresztą 90% innych turystów) z jednej prostej przyczyny: przede wszystkim jest bliżej (jadąc z Williams, tak jak my). Jest także łatwiej dostępny: między punktami widokowymi krążą bezpłatne autobusy, jest Visitor Center, a dla tych, którzy nie pomyśleli wcześniej o jedzeniu na cały dzień (tak jak my...) są kawiarnie, sklepy i budki z hot-dogami.
Pierwszym punktem, w którym zatrzymaliśmy się, by po raz pierwszy rzucić okiem na Canyon, był Mather Point Amphitheater. I już tam zachłysnęliśmy się jego ogromem i pięknem. Wysiedliśmy z auta, szliśmy kawałek przez las, wiedząc, że za chwilę naszym oczom ukaże się jeden z siedmiu cudów świata, aż wreszcie... JEST! Żadne zdjęcie nie jest w stanie oddać tego, jak w rzeczywistości wygląda kanion. Ze wszystkich cudów świata jakie widziałam, Wielki Kanion uważam za swój ulubiony
Chcieliśmy jednak tego dnia zejść nieco w głąb kanionu, dlatego nie zabawiliśmy długo na Mather Point Amphitheater.
Jak już wspomniałam, pomiędzy punktami widokowymi na południowej stronie Kanionu krążą bezpłatne autobusy. Więc wcale nie trzeba mieć specjalistycznego sprzętu wspinaczkowego, by obejrzeć Kanion. Autobusy są niskopodłogowe, przystosowane do wózków i dziecięcych, i inwalidzkich, a za każdym razem, gdy wsiada osoba niepełnosprawna, kierowca wstaje, by rozłożyć jej specjalne siedzenie i pomóc bezpiecznie usiąść. W czasie trasy kierowcy opowiadają o historii Kanionu. I widać, że robią to z pasją, więc nawet jeśli nie wszystko się zrozumie, to i tak fajnie posłuchać.
Pojechaliśmy shuttle busem do South Kaibab Trail i to stamtąd ruszyliśmy w dół. Nie mieliśmy w planie schodzić bardzo głęboko – wszak było już ok. południa. Ale i tak super było zejść nawet kilometr w takich okolicznościach przyrody. I pogoda także nas rozpieszczała. Baliśmy się straszliwych upałów, podczas których nie da się oddychać. Tymczasem trafiliśmy na bezchmurne niebo, temperaturę w granicach 30. stopni i lekki wiaterek, który tylko uprzyjemniał ten nasz delikatny trekking.
Dość szybko doszliśmy do punktu widokowego o wdzięcznej nazwie Ooh Aah Point.
Pojechaliśmy shuttle busem do South Kaibab Trail i to stamtąd ruszyliśmy w dół. Nie mieliśmy w planie schodzić bardzo głęboko – wszak było już ok. południa. Ale i tak super było zejść nawet kilometr w takich okolicznościach przyrody. I pogoda także nas rozpieszczała. Baliśmy się straszliwych upałów, podczas których nie da się oddychać. Tymczasem trafiliśmy na bezchmurne niebo, temperaturę w granicach 30. stopni i lekki wiaterek, który tylko uprzyjemniał ten nasz delikatny trekking.
Dość szybko doszliśmy do punktu widokowego o wdzięcznej nazwie Ooh Aah Point.
South Kaibab Trail
Więcej na stronie: https://www.tropimy.com/wielki-kanion/
Więcej na stronie: https://www.tropimy.com/wielki-kanion/
Nie mogliśmy się powstrzymać i ulegliśmy głosom w naszych głowach, które wołały: Idzcie dalej! Idzcie dalej! Zeszliśmy więc jeszcze kawałek, tam, gdzie już na każdym kroku nasze oczy cieszyły czerwone skały. Siedzieliśmy na kamieniach i cieszyliśmy się widokami, które dane nam było zobaczyć. Aż nagle... zaczęło grzmieć. Było to dziwne zjawisko, biorąc pod uwagę fakt, że mieliśmy przed sobą niemal bezchmurne błękitne niebo. Nie mieliśmy jednak ochoty na to, by burza zastała nas na szlaku, ruszyliśmy więc w drogę powrotną. I dopiero gdy wyszliśmy zza zakrętu, zobaczyliśmy iście burzowe niebo. Wtedy zdałam sobie sprawę z tego, jak o-gr-om-ny jest Grand Canyon.
Na dobre rozpadało się na szczęscie dopiero, gdy byliśmy na górze.
Burzy co prawda nie było, ale deszcz padał już do wieczora, a wraz z deszczem przyszło dość odczuwalne ochłodzenie, na które nie byliśmy przygotowani. Taka pogoda troszkę pokrzyżowała nam plany, bo mieliśmy ogromną ochotę na zachód słońca w Kanionie. Nasza cierpliwość została wynagrodzona, bo tuż przed zachodem przestało padać, mgła się nieco rozrzedziła i udało nam się zobaczyć promienie chowającego się na skałami słońca.
Podobno miejscówką, w której zachody słońca są najbardziej malownicze jest Hopi Point. My niestety nie zdążyliśmy tam dojechać, dlatego nasz zachód obejrzeliśmy na innym punkcie widokowych. Jednak na Hopi Point dotarliśmy następnego dnia. Był to dzień, w którym Damian zszedł w dół Kanionu, a ja i Mateusz pozwiedzaliśmy punkty widokowe na górze. I zaczęliśmy właśnie od Hopi Point.
J
Jak wspomniałam wyżej, Damian wybrał się w głąb Kanionu. Udało mu się dojść do Indian Garden, a zajęło mu to ok. 6 godzin. Ale Damian ma dobrą kondycję, osoby troszkę mniej sprawne spędzą na szlaku odpowiednio więcej czasu. Po obejrzeniu zdjęć z wnętrza Kanionu troszkę żałuję, że też nie zdecydowałam się zejść trochę niżej. Bo tam jest jeszcze więcej tych fantastycznych czerwonych skał, no i sprawczyni całego zamieszania: Kolorado River.
Łącznie spędziliśmy w Wielkim Kanionie 1,5 dnia. Czy jest to wystarczający czas, by nacieszyć się pięknem tego kolosa? Nie wiem. Bo choć chwilami miałam przesyt, to uważam, że jest to widok, za którym się tęskni i który w gruncie rzeczy się nie nudzi.
Więc zachęcam: odwiedzajcie Wielki Kanion!