AAA ROLLERCOASTER!!!
Blackpool – miasto w hrabstwie Lancashire, położone nad Morzem Irlandzkim. Nazywane angielskim Las Vegas. Głównymi atrakcjami Blackpool są mola wysunięte wgłąb morza, Blackpool Tower – najwyższa w mieście wieża widokowa oraz Pleasure Beach Blackpool – park rozrywki.
To właśnie ta ostatnia atrakcja przyciągnęła nas do Blackpool. Jednak zanim trafiliśmy na rollercoastery, musieliśmy przejść z dworca kolejowego ok. 2,5 – 3 km. Pierwsze kroki skierowaliśmy na Północne Molo, które jest najdłuższe w Blackpool – mierzy 503 metry. Na molo wchodziliśmy przez kasyno.
Johny Depp przyszedł na molo prosto po zakupach w Sainsbury's
Mało widoczne zdjęcie, więc pozwolę sobie wytłumaczyć: to widok na piasek z dziobu mola.
A z mola już prosto do Pleasure Beach Blackpool. Już z oddali widać było jedną, najwyższą kolejkę - Pepsi Max Big One - o wysokości 65 metrów i prędkości 119 kilometrów. Jak się później okazało, to bardzo wysoko i bardzo szybko! Po wejściu na teren parku, ja i Mat szliśmy i szliśmy, nie mogąc zdecydować się na którą kolejkę pójść najpierw. W końcu postanowiliśmy, że wybierzemy pierwszy rollercoaster, który miniemy po lewej stronie. I, oczywiście, trafiliśmy na Pepsi Max Big One. Ale o tym, że jest to najwyższa i najszybsza kolejka zorientowaliśmy się, gdy siedzieliśmy w wagoniku na wysokości 65 metrów i pozostałe rollercoastery oglądaliśmy z góry... Ale wtedy było za późno nawet na panikę. Po kilku sekundach nie miałam już siły krzyczeć, tylko kurczowo trzymałam się poręczy. Po szczęśliwym dojechaniu do "mety" miałam w głowie tylko jedną myśl: nigdy więcej.
...ale po wyjściu z Pepsi Max Big One powędrowaliśmy do małych, spokojnych wagoników. Stojąc w kolejce, obserwowaliśmy ów wagoniki, przy których nie było nawet specjalnych zabezpieczeń.
Uśpiło to naszą czujność... Spokojne z pozoru wagoniki okazały się jednak nie być takie spokojne. Tym razem miałam w głowie myśl "ja chcę do domu!". Mat twierdzi, że właśnie to krzyczałam przez całą przejażdżkę, jednak nie jestem w stanie tego potwierdzić – nie pamiętam (chyba byłam zbyt spanikowana, by myśleć). Po jeszcze jednej ekstremalnej kolejce, dla rozluźnienia poszliśmy pooglądać stragany i różnego rodzaju strzelnice, a następnie stanęliśmy w kolejce do gabinetu strachu. Chętnych było sporo, a wagoniki tylko dwuosobowe, więc na czekaniu straciliśmy trochę czasu. Ale nie żałuję, bo był to najlepszy gabinet strachu w jakim byłam – aż dwa razy wrzasnęłam. A nigdy nie pomyślałabym, że będę krzyczeć na widok wilkołaka...
Uśpiło to naszą czujność... Spokojne z pozoru wagoniki okazały się jednak nie być takie spokojne. Tym razem miałam w głowie myśl "ja chcę do domu!". Mat twierdzi, że właśnie to krzyczałam przez całą przejażdżkę, jednak nie jestem w stanie tego potwierdzić – nie pamiętam (chyba byłam zbyt spanikowana, by myśleć). Po jeszcze jednej ekstremalnej kolejce, dla rozluźnienia poszliśmy pooglądać stragany i różnego rodzaju strzelnice, a następnie stanęliśmy w kolejce do gabinetu strachu. Chętnych było sporo, a wagoniki tylko dwuosobowe, więc na czekaniu straciliśmy trochę czasu. Ale nie żałuję, bo był to najlepszy gabinet strachu w jakim byłam – aż dwa razy wrzasnęłam. A nigdy nie pomyślałabym, że będę krzyczeć na widok wilkołaka...
Po wyciszeniu emocji w gabinecie strachu i na popularnych samochodzikach, wróciliśmy do podnoszenia adrenaliny. Następnym punktem programu była kolejka imitująca tor bobslejowy. W wagonikach siadały, a właściwie leżały – zupełnie jak w sankach bobsleistów – dwie osoby. I właśnie to leżenie sprawiało, że czułam się całkowicie bezradnie pozostawiona losowi. Tor bobslejowy był tym, który najbardziej przypadł mi do gustu.
Z saneczek przesiedliśmy się do wagoników, które robiły pętle w przód i w tył, oczywiście do góry nogami. Już w kolejce moja adrenalina była wysoka, a gdy zajęliśmy miejsca, przed ucieczką powstrzymały mnie tylko zapięte pasy. Jak się szybko okazało, strach mój był nieuzasadniony, bo pętelki nie były takie złe.
Na koniec dnia w Blackpool przyszedł czas na karuzelę, od której na sam widok dostawało się gęsiej skórki. Niebieska karuzela jest najbardziej pokręcona, ma najwięcej zawijasów, najdłużej jedzie się do góry nogami i naprawdę wydawała się być ekstremalna. Jednak okazała się być bardzo fajna. Mat i nasi towarzysze skusili się na podwójny przejazd. Mnie wystarczył jeden – bałam się, że za drugim razem zwrócę rosół z Pierwszej Komunii.
Niebieski rollercoaster miał być ostatnią atrakcją, jednak starczyło czasu na jeszcze jedną karuzelę. Nasi towarzysze poszli na windę, ja i Mat zdecydowaliśmy się na kręcioła. Moja myśl podczas stania w kolejce? "Nikt nie wychodzi zadowolony". Ale nie było wcale tak źle, jak sugerowały miny opuszczających karuzelę. Były tylko dwa momenty, w których ogarnęła mnie lekka panika, ale zamknęłam oczy i jakoś przeżyłam ten wstrząs dla mojej psychiki.
O godzinie 20.00 zamykano park, więc ostatnie zerknięcie na tonące w światłach rollercoastery, i wyjście do żyjącego nocą miasta, prosto na pociąg.
A siedząc w pociągu, który powoli przyspieszał, mieliśmy wrażenie, że zaraz runie pędem w dół, zupełnie jak Pepsi Max Big One...
PS Przepraszam za jakość początkowych zdjęć. Nie zauważyłam, że mam brudny obiektyw w aparacie. Taki to właśnie ze mnie fotograf.
PS Przepraszam za jakość początkowych zdjęć. Nie zauważyłam, że mam brudny obiektyw w aparacie. Taki to właśnie ze mnie fotograf.